Trąbka do opowiadania

Jeśli coś udało się w „Trąbce do słuchania”, najnowszym spektaklu Wrocławskiego Teatru Współczesnego, to opowiadanie. Uniwersum wzięte z drugiego końca świata, pozszywane z resztek i raczej postapokaliptycznie szare, nie jest to na pewno skrząca się kolorami protopia – ale jest wesoło. I spokojnie, to co po nas na pewno zostanie, to opowiadanie; spektakl Weroniki Szczawińskiej jest paradą gatunków storytellingu i rozmaitych form gadania. Żadne hałaśliwe telewizory, namacalna i konkretna klasyka: od wczesnych dzieł sztuki, przez rodzinne uniki domowe, pseudoterapeutyczne sesje kołczingowe aż do listów, apokryfów i świętych objawień. 

Gestem sprawczym włączenia do historii jest ofiarowanie tytułowego atrybutu przez Carmelę Velasquez graną brawurowo przez Linkę Wosik. „Jak zwykle” brawurowo – o czym mogę zaświadczyć z osobistych sytuacji, że to jest ta sama energia jaką atakuje świat na co dzień, to chyba ten słynny performatywny temperament. Tutaj: w służbie aktywistycznego siostrzeństwa i zachęt do emancypacji, rozumianej jako dosłowne czmychnięcie z domu <<spokojnej>> starości. Wosik jako deus ex machina, sponsorka i mecenaska całej intrygi. Jej episemologiczne przygody wydumanych osobowości, rzucone w świat ruchem butelki niesionej przez wodę zasługują co najmniej na oddzielny sezon spin-offu.

Drugą osobą, która z zewnątrz nadaje kształt i formę głównego nurtu historii jest Julia Gadzina, autorka aranżacji dźwiękowych i samodzielna wykonawczyni motywów muzycznych. Cały spektakl zrobiony jest w estetyce zero-waste i do-it-yourself, co oznacza, że oprawa audialna również robiona jest unplugged. Nie ma nagłośnienia i mikrofonu, więc fascynujące są zabawy samym dźwiękiem – raz wydobywa go lewa, raz prawa strona aktorów, czasem głośniej lub ciszej w robionym na żywo stereo. Chwytliwość nuconych i granych (na skrzypcach) refrenów i rzucanych swobodnie motywów przypomina, że obok gawędy, muzyka również jest najbardziej pierwotną ze sztuk społecznych.

Bardzo dużo tego opowiadania, kolejne linie fabularne pączkują i nachodzą na siebie, trudno więc złapać coś głębszego emocjonalnie. To akurat chyba w spektaklu nie wyszło – „Trąbka do słuchania” opiera się rozkminom na większe, bardziej poważne tematy, one gubią się w słowach, słowach, słowach. Szkoda, że nie czuć tematów senioralnych, właściwie tylko Krzysztof Boczkowski wiarygodnie (plastycznie, z pomocą lalkarskich rekwizytów) ogrywa zawrotną metrykę wieku, u reszty aktorek sędziwość gdzieś się rozmywa. Mocniej zarysowana mogłaby też być religia, która sama w sobie jest przecież opowiadaniem nadprzyrodzonych historii. 

Patetyczność bynajmniej nie pasuje do tego spektaklu – który swobodnie posługuje się przekorą, rytmem i piosenką – ale nie powstrzymam się przed pochwałą wyższego rzędu pod tytułem „dobrze, że ktoś jeszcze robi taki teatr”. W tak szerokim ansamblu aktorskim, śmiały i niejednoznacznie dziwny. Weronika Szczawińska i Piotr Wawer  Jr wymyślają nowe sposoby opowiadania, różnymi środkami prezentują w swoich realizacjach inne sposoby komunikowania. Ja lubię takie podejście meta, gadanie o fabułach, ale przecież cały teatr jest opowiadaniem i cieszę się, że ktoś snuje te wszystkie historie na nowo. 

fot. Natalia Kabanow