Part of the band

W jeden z ostatnich piątków swoje święto miała „muzyka zwykłych ludzi”: gdy w jednym dniu nowe albumy wydali Taylor Swift, Arctic Monkeys, Dawid Podsiadło, wrocławski zespół Bluszcz i Carly Rae Jepsen; a jeszcze tydzień wcześniej również the 1975. I to jest super, zawsze cenię możliwość bardziej powszechnej wymiany zdań na temat kultury i, śladem Jarvisa Cockera, “I wanna live like common people, I wanna do whatever common people do”.

Zacznijmy od tego, że nie jestem chyba targetem nowego Arctic Monkeys. To znów bardzo dorosłe piosenki i tak wygląda konsekwentny pomysł na stylówę Alexa Turnera, który wprost rzuca „uuu jesteśmy już dorośli i nie potrzebujemy indie przebojów, żeby się dobrze bawić „. Jest to bardzo ciekawy kierunek, wprowadzający szlachetne brzmienie zespołu rockowego na żywo (ze szczególnym wspomnieniem perkusisty Matta Heldersa), ale z the 1975 łatwiej mi przyjąć to do siebie. Matty Healy jest tylko 4 lata starszy ode mnie i strasznie pasują mi jego rzeczy, co chwila mówię REL. Arctic Monkeys świadomie idą w middle aged rock, na który chyba nie jestem jeszcze gotowy.

Płytę wydała też Taylor Swift, ale nie jestem white straight girl, żeby wypowiadać się na jej temat – przynajmniej z tak tożsamościowych pozycji jakie zajmuję w tym poście. Chociaż nie mogę oprzeć się analogii, że Dawid Podsiadło jest dla w Polsce tym, kim w USA jest Taylor – przede wszystkim ogromnym wzorem osobowym dla młodych ludzi. Oboje prezentują raczej mało odkrywczy pop, a ich siłą jest bezpretensjonalność i to, że oglądamy ich dorastanie z sąsiedztwa do gwiazdorstwa. Trzeba przy tym przyznać, że oboje są też szalenie zabawni.

Dawid Podsiadło robi się dla mnie coraz bardziej nieznośny. Od rzucanych lekko aluzji do pandemii (WIRuS), przez irytującą manierę (refren Blant) do robienie dżingi reklamowych (To co masz ty praktycznie kończy się w 1:37, a zaskoczony Dawid poucza ludzi na Spotify, że „znacie kawałek CARIBOU?”). To jest ta różnica między nim, a Mattym – lider the 1975 jest nieznośnie szczery, ale tą szczerością i wylewaniem swoich emocji dookoła rzuca wyzwanie współczesnej kulturze, w myśl idei, że „Sincerity is scary”. Podsiad tłumaczy w wywiadach, że jakby on mógł śmieć śmiać się z pandemii, że też stracił bliskie osoby, ale w ogóle mu nie wierzę. I nawet na poziomie sprawności językowej jest PEWNA różnica między

„Jestem wirus, więc wiruj ze mną, ze mną, ze
Świruj ze mną” a
„I know some Vaccinista tote bag chic baristas
Sitting in east on their communista keisters”

Album The 1975 Being funny in a foreign language jest cały świetny, a ten cytat wyżej i studium później dotyczy utworu Part of the band. Jak pisze na Spotify Matty Healy:

W tej piosence nie boję się być dziennikarski, to moja korespondencja. Każdy nasz album wyznacza pewną erę dla the 1975, to jak kolejny sezon serialu. To zawsze będę ja i dalszy ciąg mojej historii. To mój notatnik i ludzie, którzy mnie znają będą wiedzieć, a jakiej sceny pochodzi ten fragment.

Przez swoje smyczki i staroświecką budowę (w której informacje biorą górę nad melodią) Part of the band staje się ponadczasowym manifestem roku dwa tysiące dwudziestego drugiego. I chociaż Matty zawsze pisze o sobie, tutaj stanął w prawdzie, bez potrzeby uwiedzenia mediów i dziewczyn łamiących serca. Balerowiczowskie „celne!” zbyt często zarezerwoane jest dla hip-hopu, który przejął od rocka rolę opisywania rzeczywistości. Taki Reality check to najbardziej dojrzała rzecz, którą mógł zrobić zespół w dekadzie swojego tworzenia. Cóż, ja uwielbiam takie pierwszoosobowe i pewnie socjologiczne narracje w piosenkach: od Kite U2, przez Out of time Blur, aż do I know the end Phoebe Bridgers i That funny feeling Bo Burnhama. It keeps me grounded.

Wygląda na to, że wielokrotnie już powtarzałem, że wybrałem the 1975 na zespół mojego późniejszego dojrzewania. Ale więcej to powie chyba o tym, jak zmieniały się moje potrzeby w słuchaniu muzyki: U2 było pierwszym kontaktem z żywym zespołem, projekty Damona Albarna zaadaptowały moje bycie cool do skali mniejszej niż stadionowe, a teraz szukałem kogoś w moim wieku. Kogoś, kto zmaga się ze światem, ze swoją nieoczywistą męskością i przede wszystkim – niewyczerpanym strumieniem informacji na temat dzisiejszego świata. Wygląda na to, że to Matty Healy jest osobą, którą będzie mi towarzyszyć w wieku z trójką z przodu.