If you wanna be alone, come with me

Kiedy dorosnę chcę być Mattem Berningerem.

Wysokim, chudym typem chodzącym po scenie w tę i z powrotem, podrygującym w nienagannie skrojonym garniturze. Będę mógł popijać wino i rzucać kubkami z piwem w publiczność nonszalanckim, zamaszystym ruchem.

Wczoraj na Torwarze wszędzie go było pełno – łapał telefony, kręcił video selfie, wybierał się w wycieczki na trybuny, podpisywał płyty i robił śmieszne miny. A najfajniejsze w nim jest to, że może być smutny i niskim głosem może marudzić swoje piosenki.

Wybrałem akurat ten utwór, w którym większość czasu antenowego oddaje kobiecym chórkom, bo na koncercie on właściwie nie wie co ze sobą zrobić. Nie gra na żadnym instrumencie, nie ma żadnego brata w zespole, nic, tylko się upić. U źródeł takiej postawy leży permanentne zwątpienie, jak w tych najbardziej wstrząsających momentach:

//so blame it on me. I really don’t care (Carin at the Liquor Store)
//how close am I to losing you? (About today)
//I put on a slow, dumb show for you and crack you up (Slow show)

Obserwowanie Matta jest przedstawieniem samym w sobie, ale muzycznie też bardzo dużo się dzieje. Przede wszystkim, widać już wyraźnie w których momentach są zwyczajnym gitarowym zespołem (na starszych kawałkach), a kiedy robią się już nowojorskim kolektywem mocno eksperymentującym z formą 10 osób na scenie. Mi akurat to nowe brzmienie pasuje: mogli pójść śladem Wilco i samymi gitarami bujać nas do rytmu. Ale bracia Dessnerowie (zarobieni w soundtrackach, teraz „Dwóch Papieży”) kierują projekt w stronę dekonstrukcji Davida Byrne’a, który chodzi obecnie po deskach Broadwayu.

Super koncert, nawet jeśli formalnie przekombinowany, to emocjonalnie zawsze zajmujący w stu procentach.


Dodaj komentarz