Some Dreamers of the Golden Dream
Joan Didion – The Center Will Not Hold (2017)
reż. Griffin Dunne
dokument, Netflix
Reportaż w Stanach Zjednoczonych jest czymś innym niż w Polsce – tam jednoznacznie zalicza się on do dziennikarstwa. Długie artykuły mają swoje stałe miejsce w magazynach i tygodnikach, a nawet promocyjne wywiady z artystami stają się zniuansowanymi portretami osobowości. Inna sprawa, że różnica pomiędzy faktami a opinią, tak kontrowersyjna w naszym kraju, w amerykańskiej prasie nie ma tak wielkiego znaczenia, bo dziennikarze mają prawo do przedstawiania własnych subiektywnych osądów. Dzięki swobodzie w podejmowaniu najróżniejszych tematów, stają się prawdziwymi osobowościami, a nawet autorytetami dla opinii publicznej. Przykładem tak ważnej postaci jest Joan Didion – eseistka, o której opowiada dokument Netflixa Wszystko w rozpadzie.
Różnica pomiędzy polskim, a angielskim podejściem do materiałów non-fiction kryje się także w tradycjach literackich: tamtejsi reportażyści pisali relacje na temat własnego kraju, bo to Ameryka była „nowym światem”, z którego wysyłano depesze do Europy. Paradoksalną siłą kultowego W drodze jest konieczna fragmentaryczność książki Kerouaca, bo działo się tak wiele: powstawały nowe subkultury i Amerykanie byli zaciekawieni tym, co działo się tuż obok, jak wygląda perspektywa młodych ludzi. Podobnie dziesięć lat później, gdy pod koniec lat 60-tych dopalał się ogień Lata Miłości. Ameryka kipiała od emocji (nierzadko podkręcanych nielegalnymi substancjami) i potrzebowała kogoś, kto ogarnie chaos rozpadającego się świata.
Oryginalny tytuł filmu dokumentalnego, The center will not be hold mówi o rozpadzie, braku ustalonego porządku świata. Joan Didion świetnie rozumiała rozstrojenie tamtego czasu, bo sama go doświadczała:
Pojechałam do San Francisco, ponieważ od kilku miesięcy nie byłam w stanie normalnie pracować; paraliżowało mnie przekonanie, że pisanie stało się aktem bez znaczenia, że przestał istnieć świat, który rozumiałam. Jeśli miałam działać dalej, musiałam nauczyć się rozumieć otaczający mnie nieład.
Czytając powyższy fragment jej pierwszego zbioru artykułów, Slouching Towards Bethlehem i oglądając samą Joan Didion wspominającą lata 60-te, tym co uderza od razu jest jej niespożyta energia, która towarzyszy jej nawet w ósmej dekadzie życia. Od zawsze oglądała świat jak na reportera przystało: z szeroko otwartymi oczami. Była też szybka w działaniu – swój pierwszy artykuł w legendarnym Vogue opublikowała przypadkiem, na zastępstwo za kogoś kto nie nadesłał materiału. Teraz jednak wydaje się całkowicie zrozumiałe, że start jej kariery wyznaczył esej na temat poczucia własnej wartości. I faktycznie, prowadziła ekscytujące życie poślubiając inną wschodzącą gwiazdę dziennikarstwa, Johna Dunne. Razem prowadzili kalifornijski dom otwarty, gdzie przy wspólnym stole siadali „Stephen Spielberg, Martin Scorsese, Janis Joplin”; stole, który wykonał młody stolarz Harrison Ford. Joan Didion była duszą towarzystwa, ale nie byłaby nią bez wielkiej empatii.
Cechowało ją bogactwo tematów – ale nie w stylu Na każdy temat. Wbrew pozorom, nie podążała za sensacjami czy modą, ale za znikającym na jej oczach światem. Wystarczyło dotrzymać mu kroku, aby wpaść na fascynujące tematy – dla Joan było to trochę łatwiejsze, bo sama była niespokojnym duchem, mającym problemy z dostosowaniem się do zwyczajnego życia rodzinnego. Chwytała sytuacje, które w szczególe bardziej oddają prawdę z oka cyklonu niż prognozy na temat stanu świata. Najbardziej znanym fragmentem pisarstwa pozostanie oczywiście opis dziecka małego dziecka, któremu zostało podane LSD – obraz straszny i symboliczny; oraz niełatwy moralnie, co jest omawiane w dokumencie Netflixa.
Didion przyznaje, że reporter oczywiście pełni swoją dziennikarską rolę, ale zawsze pozostaje w służbie zrobienia jak największego wrażenia na czytelniku. To co irytuje mnie niejednokrotnie u polskich autorów, podziwiam u Joan, bo nie musi się tłumaczyć. Zna porażający ładunek opisywanych przez siebie obrazów i przyznaje się do tego do kamery z tak dziewczęcym błyskiem, że nie sposób nie zachwycić się wpływem jaki ma na czytelnika. Oczarowanym jej podejściem do żywego świata, gdy tak mocno odzwierciedla nadchodzącą burzę.
Pisząc o Joan nie chcę pisać o jej sprawach domowych: sama najlepiej zajęła się nimi w swoich ostatnich dziełach. Także czuję pewną niestosowność, że taka mistrzyni obserwacji i warsztatu jest najbardziej znana w Polsce z Roku Magicznego Myślenia – opowieści o stracie męża. Trochę to zbyt sentymentalne jak na tak bardzo cool osobę rodem z lat 60-tych. O pozycji Didion może powiedzieć to, że jej dokument wyreżyserował siostrzeniec, Griffin Dunne; bo film jest też historią amerykańskiej bohemy. Ale nie jest to zarzut braku obiektywizmu; więź ich łącząca pozwala z wielką klasą oddać głos Joan. Oczywistym jest, że to jej historia, nikt nie musi wyręczać jej w opowiadaniu, wciąż magnetyzuje słowem. Pozostajemy pod wielkim wrażeniem Joan Didion tak samo jak reżyser: młody chłopiec, który podczas wakacji z wujkiem poznał być może najbardziej fascynującą dziennikarkę swoich czasów.