Muniek King
King! Autobiografia
rozmowa Muńka Staszczyka z Rafałem Księżykiem (2019)
Ależ ja uszanowałem Muńka Staszczyka.
To znaczy, szanowałem go zawsze, ale trochę z boku, nie chwaliłem go głośno. Być może to przez częstochowskie historie – bo ja jestem z Kopernika, a nie z IV liceum i jakoś mnie to mierzwło. Jakby to mówi Muniek w książce “niemądre to było”.
Trochę się z niego śmiałem, że taki częstochowianin, a największy przebój napisał o Warszawie i cały czas tam siedzi. Ale nigdy nie zapomniałem, że poza tym wszystkim to Warszawa wlasnie ma byc może najlepiej brzmiący dwuwers w historii muzyki rozrywkowej po polsku:
„Krakowskie Przedmieście zalane jest Słońcem wirujesz jak obłok, wynurzasz się z bramy”.
Jakieś trzysylabowe szeleszczące wyrazy, Coś co nie powinno mieć racji bytu, staje się transcendentnym kosmosem; Muniek to poeta, który dostrzega absolut w bramie podwórka.
Lektura jego wywiadu-rzeki z Rafałem Księżykiem uświadomiła mi miłość Muńka do Częstochowy, która jest dla niego emocjonalnym fundamentem (i mogę też się w tym poczuć, bo chociaż nigdy nie miałem relacji z tym miastem, to przecież do Wrocławia przybyłem ze wsi Dubidze). Muniek stał się jakąś kulturową soczewką: skądś miał płyty w czasach komuny, wycinał fotki Bowiego z Bravo, jako świeży przecież gówniarz napisał „Wychowanie” z refrenem też zasłyszanym zupełnie przypadkowo na próbie innych kolegów.
Fantastyczny jest tajming tej książki, już po zawieszeniu T.Lovu (odmiana tej nazwy też sprawiła mi nową przyjemność). Ktoś powie, że uspokoił się po niedawnym wylewie, ale on bardzo konsekwentnie rozliczał się ze sobą od kilku lat, przez religię i terapie. To spoko facet, przyznający się do błędów i wyliczający kolejnych kompanów, z którymi powinien na spokojnie pogadać. U Muńka czasem irytował mnie lekki styl, ten etos imprezowicza, ale nie dość że wódka nie przeszkodziła im w przygodach artystycznych, to po ’89 T.Love stało się wolnorynkowym przedsiebiorstwem. Ta popkulturowa już świadomość Staszczyka zachwyca, gdy mówi: „w latach dziewięćdziesiątych zawsze miałem plan na kolejny album, wiedziałem jak chcę zespół pokazać, kiedy teledyski, płyta, trasa. Zawsze miałem inteligentnych kumpli – partnerów, bo sam muzyki nie pisałem, robiliśmy to razem, ale dbałem o całokształt, o ciągłość”.
Przede wszystkim jednak Muniek jest geniuszem, bo uprawia społecznie zaangażowany storytelling. Jak w „Kingu” z Miasta Świętej Wieży. Jest to faktycznie coś mniej piosenkowego, gdy wspomina o tej częstochowskiej opowieści: „kilka lat później dużo słuchałem Skandalu Molesty. Zakręciło mnie, że weszła nowa generacja, która myśli już inaczej, ale opowiada mi o swoim podwórku. Zakumplowałem się z chłopakami z tej ekipy i dowiedziałem się, że lubią T.Love za Kinga, bo to nie jest piosenka, ale nawijka”.
Muniek jest Muńkiem i jest T.Lovem z prostej, technicznej przyczyny – Zygmunt Staszczyk nigdy nie potrafił śpiewać. Stworzył sobie zupełnie osobną kategorię wykonywania melodii, a jego styl opowiadania naturalnie przechodzi z tekstów na brzmienie. Zapraszani do T.Lovu kolejni kompozytorzy siłą rzeczy musieli zmieścić się piosenkami w jego barwę i ograniczone zakresy; jakkolwiek Janek Benedek lubił lśniące riffy Rolling Stones, to “Kinga” oddał Muńkowi jako pudłówkę na prostych akordach.
Istnieje poważna możliwość, że gdyby nie głos Muńka, T.Love poszedlby w radiowy pop. Zawsze mieli przecież rękę do przebojów, ale przez tę chropowatość Zygmunta (i prezencję heh) nie mieli szans na ucieczkę od etosu robotniczego. Jeśli idzie o przeboje, których T.Love natrzaskał bezprecedensową ilość, wierzę Muńkowi, że nie zrobił tego dla komercji.
Muniek jest jak Bono – kurdupel w ciemnych okularach, którego wychowało podwórko, i który przede wszystkim chce żeby ludzie śpiewali jego piosenki. Poszukujący nowych sposobów dotarcia do publiczności nie dlatego, żeby sprzedać hit, ale z przekonania, że trzeba zaplanować sobie promocję, żeby utrzymać się w publicznej konwersacji. Te zagraniczne mini-trasy T.Lovu dla polonusów i granie na korporacyjnych eventach, które z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się wapniackie wynika z tego, że Muniek lubi ludzi. I przez swoją ciekawość, to częstochowskie wychowanie, jest w stanie wsłuchać się w ich życie.
„Podobała mi się opcja, żeby podpisać się Zygmunt Staszczyk, ale okazała się ryzykowna. Z wieloma ludźmi z branży o tym rozmawiałem, podczas trasy pytałem promotorów i menadżerów klubów. Zawsze słucham ludzi. Wszędzie słyszałem, że Zygmunt Staszczyk to byłaby całkiem nowa marka i trzeba by przemeblować publiczności głowy. Zostałem przy Muńku”.