Piosenki po polsku

Powieście didżeja, powieście didżeja
Bo muzyka, którą gra
Nie mówi nic o moim życiu

Cytat pochodzi z piosenki zespołu The Smith „Hang The DJ”, a nieprzypadkowo zapisałem go w tłumaczeniu, bo chciałbym powiedzieć coś o języku polskim w piosenkach.

Upadła Trójka, na jej gruzach wyrasta Newonce Radio i nagle obudziliśmy się w kraju, w którym króluje hip-hop. Lwia część polskiej muzyki głównego nurtu to rapy: to raperzy sprzedają płyty, nabijają wyświetlenia i odtworzenia na serwisach streamingowych. I ja, proszę państwa, nie znam tych ludzi.

Czuję się teraz bardzo boomersko, tęskniąc za piosenkami, melodiami i rockiem alternatywnym. Jestem jak Rafał Trzaskowski, który krzyczy, żeby *troszczkę* wziąć pod uwagę jego zdanie i puścić więcej funku. A ja nie chcę być jak typ, który nie zauważył jak ciekawa i wpływowa stała się scena elektroniczna dziewczyn (Pff, z jedną nawet pracuję). Serio, już wcześniej dostrzegłem zwrot w popularności całych gatunków muzycznych i brak jakiegokolwiek wpływu U2, największego rockowego zespołu na świecie.

Ale może nie chodzi o sam hip-hop jako gatunek, ale o to, że tylko rapy posługują się dzisiaj skutecznie językiem polskim? Gdzie się podziały piosenki po polsku?

Zaczynałem interesować się muzyką przeszło dekadę temu, w złotych latach indie rocka: kiedy Muchy wydawały swoją pierwszą płytę, Machina robiła barokowe sesje zdjęciowe, a redakcje Porcys i Screenagers prowadziły ważką dyskusję o polskiej popkulturze. To był moment, w którym wszystko jeszcze mogło się udać, ale gitarowa alternatywa była tak bardzo uwierzyła w swój talent, że zaczęła nagrywać piosenki po angielsku tylko po to, żeby zagrać na zachodnich festiwalach typu South by Southwest o 14:30. Mówię tu o The Car is On Fire, Kamp!, L.stadt. Mieli bardzo dużo talentu, a teraz w ogóle ich nie ma, zniknęli.

W 2010 roku Monika Brodka zaprosiła do współpracy dwóch wybitnych autorów tekstów piosenek: Radka Łukasiewicza z Pustek i Budynia z Pogodna. Razem napisali „Grandę” wypełnioną muzyką taneczną i festiwalową (czyt. openerową), ale przede wszystkim – skrzącą się regionalizmami i zabawnymi polskimi słówkami. Jej następna płyta była owszem, wydana w prestiżowej wytwórni, ale żadna piosenka z „Clashes” nie stała się przebojem, nie zrobiła niczego w tym kraju. A to dlatego, że została zaśpiewana w całości po angielsku.

Skąd taka pewność? Bo Dawid Podsiadło mógł wypełnić Stadion Narodowy dopiero rok temu – wtedy, gdy wydał „10 piosenek nagranych po polsku”. Nie wiem, czy ktoś mu to powiedział, czy było to efektem badań wytwórni, ale polska publiczność naprawdę potrzebowała Małomiasteczkowej płyty. Takiej, która mówi o zwyczajnych rozterkach, najnowszych klipach na instagramie i marudzeniu miastowej młodzieży.

Tego być może zabrakło na początku lat dwutysięcznych – trafienia z polskimi piosenkami do masowego odbiorcy. Zespoły za bardzo zasłoniły się anglosaską formułą, aby zakomunikować jakieś znaczenia. A wystarczyło zatrudnić do napisania tekstu Radka Łukasiewicza, żeby przygotował tego jednego singla do radia (patrz: Syreny i Bez końca). Mamy duży rozwój kariery Julii Marcell po trzeciej „polskiej” płycie, powrót Krzysia Zalewskiego, któremu pisać pomagał Michał Wiraszko ze wspomnianego zespołu Muchy. Nawet Muniek Staszczyk miał ostatnio przebój (którego muzykę napisał Podsiadło) – bo wciąż jest jeden z najbardziej wybitnych autorów piszących w naszym języku.

Jeśli pojechałem już tak szeroką perspektywą, to wskażę też dokładny moment zwycięstwa hip-hopu nad melodiami: w 2012 roku kiedy ex-rapowy zespół Afro Kolektyw wydał Piosenki Po Polsku. Był to album wydany w dużej wytwórni, z rotacją w RMF i Zetce, ale też symboliczne zwycięstwo Wytwórni Krajowej, która lansowała nieco naiwne polskie brzmienia (Nerwowe Wakacje, Muzyka Końca Lata, ale też pierwszy zespół Błażeja Króla – Kawałek Kulki). No i się nie udało, odbiór ich polskiego popu był znikomy, zamiast otworzyć, zamknęli pewną epokę.

Porażka Legendarnego Michała Hoffmanna stała się więc porażką całego pokolenia piosenkopisarzy. Nic w tym zaskakującego, ale szkoda, bo jego ponure przewidywania jak ulał pasują do tak niełatwych tematów jak dzisiejsze dyskusje o wymaganiach płci kulturowej.

Dodaj komentarz