The last of the rock stars
wczoraj swoje 60. urodziny obchodził Bono
trochę nie wiedziałem, co napisać, bo coraz trudniej mi patrzeć na jego twórczość z zewnątrz. muzyka U2 jest ze mną od zawsze, dokładnie od kiedy świadomie słucham piosenek. ciężko mi nawet nazwać wpływ Bono na moje odbieranie muzyki, bo to jego emocjonalność mnie s t w o r z y ł a : jego akcent, jego metafory i chwyty sceniczne były tą bazą, według której uczyłem się świadomego przekazywania jakiejkolwiek twórczości.
więc z okazji jego urodzin, chciałbym dzisiaj go trochę obronić. po pierwsze, Bono jest feministą. z niecierpliwością czekam, jak świat to zauważy, potrzebujemy takich ludzi w dzisiejszej popkulturze. swoją żonę poznał w liceum i od zawsze wielbi ją w swoich piosenkach “one love, one live” (ta wiara w jedną siłę większą od nas jest chrześcijańska, to prawda). ale dzięki temu nie ma w jego piosenkach głupich podrywów, jest za to całkowite poddaństwo wobec silnych kobiet. “if you wanna kiss the sky, better learn how to kneel (on your knees boy!)”. a na ostatniej płycie U2 pożyczyło sobie riff od Haim, nie mieli z tym żadnego problemu.
po drugie, Bono jest aktywistą. teraz wszyscy świadomie walczymy z katastrofą klimatyczną, ale jest to wynalazek dopiero ostatniej dekady; Bono robił to zanim było to modne. to całe zbawianie świata było częścią rockowej hiperboli i do tego nie ma powrotu, ale Bono zawsze coś robił, jeździł gdzieś i o czymś krzyczał. o rasizmie, o elektrowniach atomowych, o wojnie na bałkanach. bardzo szanuję, że nie bał się występować z ultraniepopularnym george’m w. bushem, żeby walczyć o sprawy afryki. i faktycznie mu się udało: kilka dni temu słuchając o pandemii koronawirusa, podano przykład tego jak swoimi działaniami na rzecz afryki udało się powstrzymać rozwój AIDS na tamtym kontynencie. pierwszy miał takie medyczne możliwości, brakowało woli politycznej i kilku miliardów i udało się – udany transfer technologii uratował życie wielu ludzi. chodziło o jednostkowo dość tani lek, który zapobiega przekazywaniu wirusa z matki na dziecko. miracle drug, medycyna działa.
pewnie zasługi Bono i jego fundacji (red) są przesadzone, ale ledwie miesiąc temu to celebryckie soft power i kilka telefonów do prezesów apple i huawei pomogło władzom irlandii zdobyć (sprawdzone na miejscu!) środki ochronne z chin do walki z koronawirusem.
po trzecie, przez całą swoją karierę Bono się zmieniał. na przełomie lat 80. i 90. rok po roku był pieśniarzem amerykańskiego bluesa i tancerzem berlińskiej elektroniki. podczas gdy sting cały czas śpiewa tak samo, dumnie nazywając to swoim soundem, głos Bono cały czas się zmieniał. głosem szarżował, głos mu się zdzierał i niszczył na imprezach przy albumie pop.
wybrałem tą piosenkę, bo najbardziej słychać jego zmiany. bo tak, Bono nie potrafi komponować muzyki. jest najgorszym instrumentalistą w zespole, nie jest nawet moim ulubionym członkiem U2. ale kite jest bardzo ważną piosenką, jest jego opowieścią. Kite nagrał ją po odebraniu dobrych wyników biopsji z gardła, bo śpiewał już tak źle, że istniało podejrzenie utraty głosu. wyszedł z tego, wszedł do studia i właśnie przy tej piosence wrócił mu głos, nagle, odbijając się od konkretnej tonacji, wszedł w niemal operowy zaśpiew.
to prawda, sekretem tekstów Bono jest to, że są one bardzo abstrakcyjne, pasujące do każdego, napisane naprawdę prostym językiem. na poziomie ogólności dobrej przypowieści biblijnej – każdy wyczyta z nich, to co akurat jest mu potrzebne. Kite w slane castle zaśpiewał tydzień po śmierci ojca; pisał o dzieciach, a w tym momencie musiał przejąć na siebie całkowitą odpowiedzialność za rodzinę, dorósł i zmężniał.
właściwie i tak musiałem wybrać Kite, bo zakończenie tej piosenki jest jedynym momentem solowym we wszystkich koncertach zespołu U2
the last of the rockstars
when hip-hop drove the big cars
in the time when new media
was the big idea