Nowa mitologia Dolnego Śląska
Książka Zbigniewa Rokity to zbiór historii o Ziemiach Odzyskanych, których powinniśmy nauczyć się w szkole.
Trudno mi wytłumaczyć, jak bardzo potrzebowaliśmy Odrzanii. Zdobywca nagrody Nike, Zbigniew Rokita sprezentował nam nowoczesną, niemal kompletną dolnośląską mitologię.
Odwiedzając kolejne miasta, które polskie stały się dopiero w 1945 roku co i rusz natykamy się na inną, większą architekturę, inne przedmioty czy wreszcie niemieckie napisy na murach przezierające przez odpadający tynk. Jest to nasza zachodnia specyfika, wystarczy wyjechać za Odrę, żeby poczuć się jak w innej krainie historycznej. W końcu ktoś postanowił nazwać i zebrać w jedną opowieść uczucie towarzyszące podróżom po zachodniej stronie kraju. Może to czas, żeby odpuścić, powiedzieć „okej, bardziej polskie już nie będą, zrobiliśmy co w naszej mocy”. Może wreszcie zastopowaliśmy nieco w tej pogoni za Europą i jesteśmy w takim punkcie naszej historii, że zrobiło się w niej miejsce na dumę z naszych małych ojczyzn?
Dla mnie przyjazd na studia do Wrocławia od zawsze miał posmak swobody z tego, że akurat tutaj nie muszę udowadniać swojego biogramu, bo nic nie szkodzi, że jestem ze wsi – nie to co w Krakowie, ale tutaj wcale to nie przeszkadza, każdy jest skądś. Zbigniew Rokita również napawa się otwartymi przestrzeniami Dzikiego Zachodu, niezapełnionymi stronami jego historii, które można po prostu napisać na nowo; nawet pochodząc z tego prawdziwszego, Górnego Śląska. Odrzania to ekscytująca podróż, the best of Zachodnie, literacki odpowiednik Wystawy Ziem Odzyskanych z 1948 roku.
„Historia plus opowieść to pamięć”
To prawda, że Odrzania jest fragmentaryczna. To bardziej zbiór turystycznych ciekawostek: W Brzegu zmarł ostatni z Piastów, Gdańsk został odbudowany w polskim stylu, a Bitwa pod Cedynią wcale się nie odbyła. Ale te bardzo proste informacje są niezbędne do zbudowania mentalnego wyobrażenia pewnej krainy. Takich opowiastek uczyliśmy się w szkole na temat historii tej „starej” Polski, to znaczy: Wiślani. Każde dziecko kojarzy królów, średniowiecze i Grunwald, ale Odrzania jest od zawsze programowo niedoreprezentowana. I to też bardzo ważna potrzeba, którą zaspokaja ta książka.
Nie wiem, czy Odrzania jest najlepszą książką o Ziemiach Odzyskanych. Jest przecież cała masa publikacji naukowych, albumów miast i miasteczek, książki historyczne oraz wspomnieniowe (chociażby cykl Joanny Mielewczyk, Kamienice). Odrzania nie jest książką naukową i wyczerpującą; jest książką gawędziarską i rozgrzebaną. Zresztą sam Rokita ucieka od tak naukowego konkretu: słowem patronującym jego Odrzanii jest wszak połączenie niemieckich słów oznaczających nie i tak: „Jein:”. Nie chce brać za nic historycznej odpowiedzialności, nie szuka rozwiązań dwujęzycznych problemów. Problemy z niemieckimi grobami w Gorzowie? Musicie sobie jakoś poradzić, ja jestem tu tylko przejazdem.
Oceniając Odrzanię należy wspomnieć przede wszystkim książce Karoliny Kuszyk Poniemieckie, która wcześniej, w 2019 roku, zebrała wątki związane z przejęciem Ziem Zachodnich. Sama bibliografia Poniemieckich sprawia, że Zbigniew Rokita mógłby się zawstydzić. Karolina Kuszyk po kolei, metodycznie wspomina kolejne etapy udamawiania się nowych mieszkańców i mieszkanek, powołując się na archiwa prasowe i pamiętniki osadników – pewnie najlepsze źródło informacji. Ale Poniemieckie zajmują się historią materialną, a Odrzania tym co symboliczne. I jest to spór, który towarzyszy Odzyskanym od samego ich początku.
Przyznam, że do Poniemieckie sięgnąłem dopiero teraz (jestem w trakcie czytania), a czysto subiektywnie, nie mogłem doczekać się Odrzanii. I wciąż myślę, że jest to odpowiedni kierunek czytania – od ogółu do szczegółu. Wiąże się to również z tym, że Ziemie Odzyskane pełne są tragicznych historii ludzi, którzy stracili wszystko i musieli wyruszyć w niemieckie nieznane. Same ciężkie tematy; pewnie też dlatego z takim entuzjazmem polecam wszystkim akurat Odrzanię, z jej przygodowym klimatem oraz współczesną perspektywą tych historii. Żeby nie było tak lekko – również w Odrzanii emocjonalną glebie zapewnia subiektywna perspektywa autora, który z empatia opowiada o swoich rozmówcach i bohaterach. Podobnie jak Grzegorz Piątek w doskonałej Gdyni obiecanej, Rokita zaczyna opowieść od konkretnej osoby, zastanawiają się co czuła i jak wtedy wyglądał świat. Odrzania to również opowieść o ludziach, dla których granice są bardzo konkretnym zagrożeniem; granice są dla nich monstrami z horrorów, jak niewinnie wyglądający przedmiot, z którego nagle wysuwają się kły i rzuca się do krwiożerczego ataku.
Wrocław potrzebuje zabytków
Odrzania jest książka o tym, jak umowne mogą być granice. Cała pierwsza część jest tylko o tym jak mijają się mieszkańcy, narody zamieniają się miejscami, a nad nimi wszystkimi kotłują się niemieckie duchy. Że nie tylko Niemcy tracą hitlerowskie maski, ale też Rosjanie z dnia na dzień z wrogów stają się braćmi. Ta zmienność, chleb powszedni Odrzanii jest pewnie największą siłą książki Zbigniewa Rokity.
Odrzania staje się wreszcie opowieścią o sprawczej mocy historii. Przyłączenie i zaadaptowanie jednej trzeciej terytorium kraju to nasz powojenny cud gospodarczy, udany odwet na odwiecznych wrogach, success story, na który uczciwie zapracowaliśmy. Teraz czas na robotę PR-ową, przedstawienie to jeszcze raz, ale zrozumiałym i ciekawym językiem (“Książka powstała dzięki wsparciu Wrocławskiego Miasta Literatury UNESCO”; Zbigniew Rokita wykonał naprawdę świetną robotę).
Bo pamięć to gra – i reguły tej gry lepiej rozumieli Niemcy. Wcześniej na Odzyskanych panuje historyczny lobbing Niemców: “Polaków zapraszali na stypendia, mieliśmy codziennie po kilka godzin wykładów o historii regionu prezentowanej z ich perspektywy (…). W partnerskiej rozmowie nie pomagała też ekonomia, bo gdy Niemiec przyjeżdżał mercedesem, zakładał tu firmę i zatrudniał pół wsi, to wszyscy spuszczali głowy”. Cóż, budowanie polityki historycznej jest przywilejem państw bardziej zamożnych niż Polska.
A Odrzania wciąż musi radzić sobie sama: na finał dostajemy najbardziej konkretny, bo w złotówkach, dowód na wyższość Wiślanii. Jak wskazuje Marek Karabon z Towarzystwa Upiększania Miasta Wrocławia, chociaż w województwie dolnośląskim jest najwięcej zabytków, to Kraków i Mazowsze dostaje 4-krotnie więcej środków na renowacje. W samym Wrocławiu też panuje dziwaczny stosunek do zabytków. W tym momencie historii wahadło przechylone jest na stronę poniemieckiej architektury i wymarzonym przez wielu ideałem są secesyjne kamienice. Budynki wybudowane po 1945 roku – takie jak ZETO czy Dom Towarowy Solpol 1 mają bardzo duże trudności z dostaniem się na listę zabytków. Podczas dyskusji o Solpolu na sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, profesor historii sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego Agnieszka Zabłocka-Kos mówiła o aspekcie tożsamościowym przyszłych zabytków:
Musimy pamiętać, że to, co powstało na tych ziemiach tzw. odzyskanych, na zachodzie i północy po 1945 r., miało program polonizacji tych ziem i tworzenia nowej tożsamości. Chcę zwrócić uwagę, że obiekty, które czasami były źle wykonane, podobnie jak obiekty na terenach rdzennie polskich, miały walor przypisania do ziemi. Wpisanie ich do rejestru zabytków, zachowanie ich (…) jest niezwykle ważne, ponieważ ilustruje pewien proces polityczny, ale także budowania tożsamości polskiej na tych ziemiach.
Przypadek Solpolu, który został zburzony, pokazuje jak trudno nam współczesnym zbudować swoją historię. Dla młodych, urodzonych po 1989 roku osób było oczywiste, że częścią tożsamości Wrocławia jest także postmodernizm Wojciecha Jarząbka. Starsi nie mogli zrozumieć, że coś co pamiętają z czasów przaśnego początku kapitalizmu, może być nazwane zabytkiem. Brałem udział w tej dyskusji i z bliska mogłem zobaczyć jak trudno niektórym powiedzieć sobie, że stajesz się częścią historii. To jak umrzeć, jak stać się już zbednym, oddać pole innym pokoleniom. A przecież, jak pokazuje historia Odzyskanych, niewiele jest rzeczy tak zbędnych jak tożsamość.
“Odkrywaj z nami uroki Dolnego Śląska”
Postawię nieco karkołomną i znów polityczną tezę, że instytucją która najbardziej dba o propagowanie Odrzanii są Koleje Dolnośląskie. Tysiące osób codziennie dojeżdża żółtymi wagonami do pracy, można jechać np. na Festiwal Filmowy Spektrum organizowany w Świdnicy, a sam przewoźnik ma coraz to śmielsze plany, np. uruchomienie połączeń nad morze i do Warszawy. A dlaczego jest to polityczne działanie? Już tłumaczę. Koleje Dolnośląskie są spółką dolnośląskiego samorządu wojewódzkiego. W sejmiku władzę sprawuje partia Bezpartyjni Samorządowcy. Wicemarszałkiem z ich nadania jest Krzysztof Maj, który będzie kandydować w wyborach na Prezydenta Wrocławia.
Pociągi KD będą naturalnie miejscem wyświetlania reklam jego kandydatury, ale mogą stać się również czymś więcej – propozycją zbudowania nowej perspektywy Wrocławia. Już nie tylko jako punktu, do którego jeździ się do miejsca pracy i miejsca gdzie należy płacić wrocławskie podatki, aby jeździć taniej komunikacją publiczną. Ale jako centrum całego regionu, stolicy Dolnego Śląska, która wspiera i pomaga mniejszym sąsiadom.
Nie wiem, na ile byłoby to skuteczne politycznie, ale na pewno byłoby to coś nowego. Krzysztof Maj mógłby w pewnym sensie odpracować swoje winy z 2016 roku – był wtedy dyrektorem przedsięwzięcia Wrocławia jako Europejskiej Stolicy Kultury. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że była to stracona okazja dla regionu – woleliśmy oglądać się na zagraniczny Zachód, budować się jako europejskie miasto. Trochę szkoda – przecież Odrzania to wspaniała kraina, którą warto i trzeba odkrywać. Tak jak Zbigniew Rokita rozpoczyna swoją książkową podróż czekając na pociąg na katowickim dworcu, tak samo warto skorzystać z oferty Kolei Dolnośląskich i wybrać się do Zielonej Góry, Wałbrzycha bądź Zgorzelca. Poznanie swojego regionu nigdy wcześniej nie było takie proste.