Look inside America
Damon Albarn w ostatnim wywiadzie z Los Angeles Times powiedział, że „w pewnym momencie swojej kariery zrezygnowałem z popowych aspiracji pisania przebojów i pozwoliłem sobie na robienie dziwnych rzeczy”. Po czym w następnym zdaniu zrobił najbardziej popową, czy też najbardziej mainstreamową rzecz, jaką można sobie wyobrazić.
Wdał się w inbę z Taylor Swift.
Rozmawiając o sztuce pisania piosenek żachnął się, że „ona nie pisze swoich piosenek”. Że jej metoda twórcza to tylko asysta przy innych kompozytorach i on raczej nie uznaje takich popowych, koniecznie wesołych melodii. Dopiero na drugi dzień dotarło to samej zainteresowanej, która skwapliwie skorzystała ze swojego konta na darmowym portalu Twitter, aby odpowiedzieć: „jestem autorką WSZYSTKICH moich piosenek. Twój hot tejk jest całkowicie błędny i BARDZO poniżający. Nie musisz lubić moich piosenek, ale dyskredytowanie mojego pisania jest naprawdę porypane. WOW”.
Można się domyślić, że w tej chwili otworzyło się internetowe piekło; chociaż obecności akurat prezydenta Chile wśród oburzonych obrońców i obrończyń Taylor mogliście się nie spodziewać. Brytyjski artysta stał się kolejnym starszym facetem lekceważącym Taylor, następnym raperem zabierającym jej chwałę, białą wersją Kanye Westa (to prawda, Damon Albarn robi przecież hip-hop bronx w Gorillaz).
Oczywiście Damon Albarn nie ma racji co do autorskich kredytów Taylor Swift:, słusznie krytykujemy jego występ „w trybie boomera do kwadratu” (jak napisał pan Ambrocore), ale nie wydaje mi się, żeby zrobił to rozmyślnie, czy bardzo świadomie. Skąd miał wiedzieć, że cała idea kulturowej obecności Taylor Swift opiera się w tej dekadzie na walce o uznanie swojej twórczości, a przez wydawanie nowych wersji swoich albumów – na dosłownym odzyskiwaniu autorstwa swoich utworów? Gwoli ścisłości, to dziennikarz przeprowadzający wywiad wrzucił Damona pod metaforyczny autobus, w kontekście „współczesnych wykonawców opierających się na produkcji i brzmieniu” samemu poddając przykład Taylor Swift.
Bo też cały wywiad został przeprowadzony w Los Angeles przy okazji solowego koncertu Damona Albarna – bez żadnego z jego zespołów, w towarzystwie tylko pianina i kwartetu smyczkowego. Panowie rozmawiali o formule takiego akustycznego występu, że „to bardzo miła rzecz, spróbować czegoś co nie wymaga żadnego wzmacniacza. Bycie w zespole jest proste – granie całego koncertu na pianinie to trudna sprawa. Nie możesz się za niczym schować. Dowiadujesz się, które piosenki są naprawdę dobre, które z nich są popularne, bo od razu słyszysz jak reaguje na nie publiczność. To czas weryfikacji”.
Bo któż inny miałby prawo do wyrażania opinii na temat songwritingu? Damon Albarn jest nie tylko liderem legendarnej britpopowej kapeli Blur, ale również głównodowodzącym na wskroś amerykańskiego Gorillaz. Jest to człowiek, który pisze jakieś trzy piosenki w miesiącu – regularnie, co roku, pojawia się nowa płyta z jego muzyką. Czy to z gwiazdorskimi kumplami, napisana dla nieco zapomnianego bohatera muzyki soul, ale bywa to również opera czy inny tematyczny projekt.
Przecież to samo co o Taylor Swift, Albarn powiedział kilka lat wcześniej o Adele: gdy został zaproszony do co-writingu przy bestsellerowej płycie „25” nazwał ją „muzyką środka drogi” i krytykował Adele za to, że jest bardzo niepewna siebie. Ona odparła, że „przecież opowiadałam mu o moich troskach, o tym jak wrócić po urodzeniu dziecka”, ale wydaje się, że ominęła jego punkt – chodziło mu o ambicję w pisaniu lepszych, mniej popowych i bardziej skomplikowanych kompozycyjnie piosenek.
Wciąż nie mogę przeboleć, że największym singalongiem z czasów bitwy o Brytanię – którą zespół Blur toczył w 1995 roku z braćmi Gallagher – jest „Wonderwall”, że to Oasis kojarzy się z angielską piosenką. A największy przebój z głosem Damona Albarna, czyli Song 2 (popularne „woo-hoo”) opiera się bardziej na post-grandżowym riffie Grahama Coxona. Czego Albarn jest niezwykle świadomy (cytat znów z wywiadu): „tą piosenką zdobyliście Amerykę – ta piosenka jest najlepszym przykładem czegoś co krytykowałem, czegoś co opiera się na produkcji i brzmieniu niż na faktycznym rozwiązaniu kompozycyjnym”.
Może wydać się to ironicznym zwrotem w karierze Damona Albarna – ale nie bardziej przewrotnym niż potężny sukces incognito w formie kreskówkowych awatarów Gorillaz, czy fakt że Ameryka usłyszała o nim po raz drugi z powodu tego, że klapnął jakąś głupotę o utalentowanej autorce piosenek, Taylor Swift.